Z przyjemnością ogłaszam 3 rocznicę mojego bloga :) Z tego powodu postanowiłam zorganizować konkurs, ale najpierw krótkie podsumowanie :)
BTW. Jak Wam się podoba moje nowe logo? :D Sama je wymyśliłam bazgrząc flamastrami po zeszycie, a z graficzną pomocą przyszedł Bartosz ze smuwa :) Co ono dla mnie konkretnie oznacza postaram się wyjaśnić następnym razem. Czas na podsumowanie!
#reebok #bemorehuman
BLOGEROWO
Blogowanie motywuje! Wie o tym każdy, kto spróbował :) Motywuje do działania, systematyczności i dzielenia się z innymi swoją aktywnością - nie tylko fizyczną :) Słowa wsparcia, podziękowania i Wasze efekty, które mi przysyłacie są dla mnie ogromnym napędem! Ten blog to wspaniała pamiątka, wracam czasem do starszych wpisów, czytam co się wtedy działo i wspominam. To wspaniałe mieć takie swoje miejsce :) Ćwiczenia w połączeniu z blogowaniem zmotywowały mnie do poszerzania swojej wiedzy nie tylko czytając, ale również ucząc się bezpośrednio od profesjonalistów :)Ponadto poznałam w części wirtualnie, a w części "w realu" wspaniałe osoby! To dla mnie największy profit z blogowania :)
SYLWETKOWO
Skłamałabym pisząc, że sylwetkowy progres mnie nie interesuje. W ciągu całego roku następuje u mnie mniej więcej jeden poziom sylwetkowy, tzn. nie przechodzę typowych cyklów masa-redukcja. Mimo to udało mi się zbudować sylwetkę, z której jestem zadowolona. Uważam, że różnica pomiędzy poniższymi zdjęciami jest widoczna - największa jednak nastąpiła w moim myśleniu o diecie, ćwiczeniach i przede wszystkim o sobie :)*** KONKURS ***
Ogólne zasady:1. Możesz wziąć udział w konkursie wybierając tylko jedną nagrodę. Czyli jeśli wybierzesz koszulkę to nie możesz zgłosić się również po trening+dietę.
2. Wybiorę po jednej osobie do każdej nagrody.
3. Wzór komentarza:
Wybieram: Nagrodę nr X (wpisz odpowiednio 1 lub 2)
Moja odpowiedź:
Imię i mail:
Konkurs będzie trwać tydzień, komentarze można więc zostawiać do 24.04.2015 do godziny 23:59. Odpowiedzi dodane później nie będą brane pod uwagę.
Wyniki konkursu ogłoszę na blogu w jednym z wpisów pomiędzy 25 kwietnia, a 1 maja.
Nagroda 1
Nagrodą w konkursie jest pakiet TRENING + DIETA ułożone przeze mnie na podstawie przesłanej przez Ciebie ankiety :)Co dokładnie składa się na taki pakiet?
TRENING
Plan treningowy na siłownię lub do wykonania w domu (w zależności od potrzeb, celu, itd.) + konsultacja techniki każdego z ćwiczeń (na podstawie filmików przesłanych przez Ciebie)
DIETA
Określenie zapotrzebowania, dopasowanie go do celu i ustalenie makroskładników oraz przykładowy, tygodniowy jadłospis.
Zasady:
1. Opisz w komentarzu swoją historię i napisz dlaczego właśnie Ciebie powinnam wybrać.
2. Będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mój blog na swoim Facebooku, Instagramie lub blogu.
Wpisując na Instagramie @fitlovinpl, a na Facebooku @FITlovin będę mogła bez problemu znaleźć Twoją wiadomość, w której o mnie wspominasz :)
Nagroda 2
Wybrany przez Ciebie produkt z mojego sklepu. Znajdziesz tam FIT koszulki i kubki z nadrukami :)UWAGA! Istnieje możliwość przygotowania personalizowanej koszulki/kubka z Twoim ulubionym cytatem lub zdjęciem - do ustalenia po wygraniu :)
Zasady:
1. Napisz komentarz o tym, jak zaczęła się Twoja przygoda z ćwiczeniami samorozwojem lub ulepszeniem sposobu odżywiania.
2. Będzie mi bardzo miło, jeśli polecisz mój blog na swoim Facebooku, Instagramie lub blogu.
Wpisując na Instagramie @fitlovinpl, a na Facebooku @FITlovin będę mogła bez problemu znaleźć Twoją wiadomość, w której o mnie wspominasz :)
Dziękuję za 3 wspólne lata i mam nadzieję, że jeszcze ze mną zostaniesz! :)
Od kilku lat niezmiennie: UŚMIECH! :)
37 komentarzy
Natalio, powodzenia życzę w dalszym rozwoju! Jesteś tak pozytywna:) Uwielbiam TU wchodzić!:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mi miło! :)
UsuńTwoje nowe logo wygląda jak diament z sercem w środku :) ładnie!
OdpowiedzUsuńTAK! :) Dokładnie tak miało wyglądać ;) Dziękuję :)
UsuńFajny nagłówek :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) chwilowy ;)
UsuńWitaj.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Twój blog, zaglądam codziennie.
Chciałabym Cię prosić o post o alkoholu (chyba nie bylo jeszcze takiego, przeglądałam starsze wpisy i nie widzialam).
Mianowicie mój mąż (który całe życie ćwiczył i ma naprawdę świetną rzeźbę, mimo że obecnie nie ćwiczy) twierdzi, że alkohol nie przeszkadza w ćwiczeniach i w redukcji (czego on sam jest żywym dowodem, bo lubi wieczorem wypić drinka albo whisky), o ile się przy tym nie je. Bo rzekomo alkohol ma puste kalorie, nie ma białka, wędlowodanów ani tluszczu, więc bez pożywienia nie tluczy.
Ale w kilku artykułach czytalam, że alkohol to bomba kaloryczna.
Byłabym wdzięczna za odpowiedź .....
Pozdrawiam.
Monika
Ps. brakuje mi w Twoim sklepie koszulki z krótkim rękawem z napisem FIT MOM. PLanuję zamówić sobie taką na Dzień Matki :-)))
Nie było wpisu o alkoholu, z tego co piszesz Twój mąż źle interpretuje pojęcie "pustych" kalorii :) Dziękuję za pomysł, rozwinę ten temat :)
UsuńPiękny nagłówek! Pasuje do Ciebie:)
OdpowiedzUsuńWybieram: Nagrodę nr 2
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź: Jak zaczęła się moja przygoda ze sportem? Późno bo dopiero pod koniec liceum. Wcześniej jedynie biegałam, jedynie w tym byłam dobra. Lekcje w-fu to była moja zmora, boję się piłki, która na mnie spada/leci - wiadomo celowo by ją odbić, odebrać itd. w tych wszystkich grach zespołowych. Stawanie na głowie? przecież głowa jest od myślenia itd. Jedynie nadrabiałam bieganiem, które lubię do dziś dnia. Ale fitnessem i ćwiczeniami zaczęłam się mocniej interesować w 3 liceum, chyba w ogóle siłownie wtedy stały się bardziej na czasie. A jedna była bardzo blisko mojej szkoły, więc z przyjemnością chodziłam tam 3-5 razy w tygodniu. Przestałam wtedy pić alkohol, chociaż właściwie niedawno zaczęłam popijać piwka na imprezach, 18-tkach itd., szalony czas. I bardziej zwracać uwagę na to co jem, chociaż zawsze jadłam raczej zdrowo, domowo. W niedzielę nawet byłam zła, że siłownie są zamknięte! A na własnej studniówce nie wypiłam ani grama alkoholu, chociaż każdy drinkował. Wtedy też ładnie wysmukliło mi się ciało i podobało mi się moje odbicie w lustrze. Później niestety ze względów zdrowotnych musiałam przerwać ćwiczenia, ale zawsze po przerwie wracam i walczę dalej. Dziś biegając i ćwicząc w domowym zaciszu, bo niestety nie mam teraz w okolicy siłowni w rozsądnej cenie i nie czuję się tam swobodnie wśród silikonowych biustów czy osób ubranych od stóp do głów w firmowe ubrania.
Imię i mail: Bogusia boskejsza@o2.pl
P.s. Gratuluję Ci tych 3 lat bloga, wiesz, że zawsze tu zaglądam, chociaż nie zawsze komentuję;) I oczywiście jesteś dla mnie ogromną motywacją, znowu wróciłam do treningów z Shaunem T, uwielbiam jego energię i to był najbardziej efektowny zestaw ćwiczeń dla mnie w domu:) Z racji jeszcze dokuczającego bólu kręgosłupa po listopadowym wypadku robię wszystko tak jak Tanya ale i tak już czuję napięte mięśnie. Życzę Ci jeszcze więcej sukcesów!
Piękna przemiana. Często zaglądam na Twój blog i każdy post daje mi coś nowego. Uwielbiam Twój blog ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę się napatrzeć na zmiany jakie zaszły w ramionach ;) Piękne!
Dziękuję! :) Cieszę się, że mój blog jest przydatny :)
UsuńDziękuję! :) Cieszę się, że mój blog jest przydatny :)
UsuńWybieram nagrodę nr 2 :)
OdpowiedzUsuńMoja przygoda ze sportem zaczęła się w styczniu 2014, kiedy Ewa Chodakowska rzuciła wyzwanie na swoim fb.
Ja od dziecka nie lubiałam ćwiczyć, całe gimnazjum i technikum przejechałam na zwolnieniach z wf, wolałam katować się niskokaloryczną dietą 1000 kcal niż ruszyć tyłek.
Od Ewy się zaczeło i tak ćwiczę do dziś po 5-6 razy w tyg, jestem o wiele bogatsza w wiedze z zakresu ćwiczeń i odżywiania, z Ewą już prawie nie ćwiczę ale od niej zaczełam i nie żałuję.
Teraz to nie ćwiczenia ale dieta są dla mnie wyzwaniem :)
Dorota, dorisek16@interia.pl
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów :)
Układasz też dietę dla wegan? :)
OdpowiedzUsuńOczywiście :)
UsuńWybieram nagrode nr 2
OdpowiedzUsuńMoja historia zaczęla się od jakże wdziecznej uwagi "przyjaciolki". Od zawsze bylam pulchna. Nie jadlam jakos specjalnie duzo i nie wygladalam grubo. Przy wzroscie 158 cm wazylam okolo 80 kg. Sporo. Niemniej jak wspominalam o tym znajomym , nikt nie przepuszczal ,ze waze ponad 80 kg. Tego dnia , pamietam jak dzis stalysmy w gronie dziewczyn , a przyjaciolka stwierdzila "Wiesz Ewelina, ze wszystkich tu stojacych jestes najgrubsza, nie da sie ukryc". Sama nie miala i nie ma figury modelki. Wczesniej sporo osob zartowalo z mojego wygladu ale mialam to gdziecs. Obracalam w zart. Jej slowa jednak stanowily motyw do przejscia na diete. Nastepnego dnia odstawilam wszystko co biale, chleb , makaron etc. Z czasem coraz bardziej ograniczalam jedzenie, liczylam kcal. Kupilam rowerek, jezdzilam dzien w dzien. Waga leciala pieknie, az chciala sie wiecej i wiecej.. W koncu jadlam 500 kcal ale liczyl sie spadek wagi. Stanelam na 44 kg . Na dzien dzisiejszy , widze jaka glupia bylam, jak wiele nie rozumialam. Teraz walcze o kazdy kg (masy mesniowej) i poznaje swoje cialo. Mimo, ze droga jest ciezka , nie poddam sie. Zaszlam juz daleko nie moge sie cofnac. Dzisiaj z perspektywy czasu dziekuje tej "przyjaciolce". Dzieki Niej moglam poznac siebie sama, przelamac swoje slabosci i udowodnic sama sobie ze potrafie. Z dnia na dzien poznaje swoje mozliwosci. Przekraczam granice .. kazdego dnia . Na nowo.
Imie i mail Ewelina ewunia2609@o2.pl
OdpowiedzUsuńImie i mail- Ewelina ewunia2609@o2.pl
OdpowiedzUsuńWybieram: Nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńBardzo zależy mi na tej nagrodzie, żeby ktoś w końcu powiedział mi od A do Z to trzeba tak i tak wtedy i wtedy. Jesz to i to nie obawiaj się tamtego ale tego nie jedz.
Moja sportowa codzienność zaczęła się dwa lata temu. Dzięki koleżance, która zrobiła mega progres i tym właśnie zmotywowala mnie do ruszenia tyłka z kanapy.
Na początku trening wykonywałam niemal codziennie od roku jednak zwolniłam do trzech razy w tygodniu plus spacer z psiakiem.
Takimi małymi kroczkami dotarłam na stronę sfd.pl jednak nie zostałam tam na dłużej. Szczerze, nie mam po prostu czasu na wwpisywanie menu, treningów i śledzenia całych tych dzienników chociaż bardzo żałuję bo pewnie to by wystarczyło bym była z siebie zadowolona.
Ćwiczę słowo i staram się trzymać dietę w 90% czystą, niestety czasem opuszczę trening lub wpadnie chińczyk na mieście. Nie brak mi motywacji, ale coś jest nie tak. Stanęłam w miejscu i nikt nie umie mi poradzić co dalej. Pytam i obserwuje jednak zdania są podzielone co do moich planów trenigowych, a samej szukając wpadam w zakłopotanie. Dlatego taka nagroda byłaby dla mnie bardzo cenna, a jeśli mogłabym jeszcze coś więcej podpytać byłabym szczęśliwa jak nikt.
Dodam tylko, że biorę hormony i być może tu tkwi problem. Jednak jak mówiłam ile ludzi tyle odpowiedzi.
Imię i mail: Kaśka dzielak.katarzyna@gmail.com
A strona na facebook juz dawno polubiona i udostępniona ;-)
Pozdrawiam gorąco! :-)
Wybieram: Nagrodę nr 2
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź:
Moja prawdziwa i regularna przygoda ze sportem zaczęła się od rowerków stacjonarnych oraz tańca w klubie fitness oraz od intensywnych treningów pływackich (marzyłam o licencji ratownika), tuż po zdaniu matury. Ważyłam 65 kg przy wzroście 164 cm, niestety za sprawą całkowicie zniszczonej niewłaściwym leczeniem tarczycy. Męczyłam się z tym okropnie. Marzyłam o tym by wbiegać na schody bez zadyszki i mieć wreszcie fajnego chłopaka! I na studiach udało się zrealizować największe marzenia!:-)
W ciągu 4 lat zeszłam bezpiecznie do wagi 54 kg i zrobiłam uprawnienia instruktorki fitness i rekreacji ruchowej. Na tym się nie skończyło. Czując głód wiedzy robiłam następne szkolenia: nutrition, schwinncycyling, tbc, aerobik, choreografia, body shape, body ball, pilates, zdrowy kręgosłup, nordic walking, trener personalny, crossfit, trx. Praca instruktora pozwoliła spełnić mi wszystkie marzenia, nie tylko o ładnej sylwetce ( z rozmiaru 42 zeszłam do 36), ale również marzenie o NIEZALEŻNOŚCI - własnym mieszkaniu oraz o wyjeździe do Wielkiej Brytanii. Dzięki przełamaniu się i rozpoczęciu treningów udało mi się całkowicie zejść z leków na tarczycę oraz odblokować miesiączkę i przywrócić hormony do normy. Nie mam kompleksów, mogę kupować ubrania w każdym sklepie, cieszę się z jędrnych nóg i wyrzeźbionego brzucha. Mogę spokojnie paradować w dwu częściowym kostiumie a było z tym różnie. Jak zaczynałam treningi pływackie, to szybko zawsze wskakiwałam do wody, a wierz mi, że trenerów miałam muskularnych i cholernie przystojnych. Czułam się przy nich beznadziejnie. Dzięki regularnym treningom udało mi się zdobyć również pracę modelki ubrań sportowych. A jeszcze 8 lat temu nawet nie marzyłam, że założę krótką spódniczkę lub szorty! Cellulit, rozstępy, nadwagę da się pokonać. Sport przynosi przede wszystkim korzyści zdrowotne tak jak napisałam, od 6 lat nie biorę już żadnych leków na tarczycę i hormony ( a brałam je od 14 roku życia). Czyli udało się zrealizować wszystkie cele:-)).
W obecnym momencie życia nadal zajmuję się trenowaniem podopiecznym w różnych klubach. Sport daje mi wolność., pracę którą kocham oraz mnóstwo satysfakcji (efekty u trenujących są najlepszą miarą skuteczności Twojej wiedzy i praktyki, którą stosujesz w zindywidualizowanych treningach). obecnie pomagam schudnąć oraz ustabilizować wagę osobom z niedoczynnością i wszelkimi problemami tarczycy.
Imię i mail:
Anka
miejskifit@gmail.com
(P.S Twojego bloga polecam na moim blogu i wśród wszystkich znajomych oraz klientów;-)). Masz głowę i organizm do treningów siłowych, jesteś fantastyczna;-)).
Nowe logo super:-) symbolika dopasowana w 100% do Ciebie i bloga:-) :-*
OdpowiedzUsuńGratki!!!!
OdpowiedzUsuńNagroda numer 2 :)
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź: Cała przygoda z byciem fit zaczęła się około dwóch lat temu, kiedy zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym jak wyglądam i co jem. Jadłam bardzo niezdrowo, za często, za dużo. W dodatku w okresie dojrzewania wyjechałam na kilka miesięcy do Chicago. Tam się zaczęło... McDonald's codziennie, jednego dnia potrafiłam zjeść cały bochenek chleba w formie tostów z serem, albo z nutellą, ciocia kupowała mi chrupki serowe cheetos, a ja rosłam i rosłam. Przytyłam wtedy z 40 kilogramów (byłam drobnym dzieckiem) do 50-52 kilogramów, ale nadal nie byłam gruba. Raczej nabita. Moja przyjaciółka była iskrą zapalną w całym procesie zmian - to ona pewnego lata powiedziała, że przytyły mi uda. Zignorowałabym to, gdyby nie późniejsze komentarze - masz łapy jak niedźwiedź, masz tak duże łydki jak uda, wyglądasz jak zapaśnik, wyglądasz jak na sterydach, jesz co chwila. Dostawałam takie uwagi nie tylko od niej, ale i od płci męskiej, kolegów z klasy i co najgorsze - chłopaka, który mi się podobał. Nie byłam nigdy otyła, nie miałam nadwagi. Jadłam sporo, ale i sporo się ruszałam, jednak w głowie czternastoletniej dziewczyny nakreśliła się sylwetka zapaśnika, który odpychał ludzi. Po drodze ku szczęściu, zdrowiu i szczupłej sylwetce potknęłam się kilka(naście?) razy. Nabawiłam się zaburzeń odżywiania (anoreksja, początki bulimii i ortoreksja) i depresji, z którymi właściwie walczę do dzisiaj, a chwila nieuwagi wystarczy, by na nowo nakręcić się w głodówki i inne autodestrukcyjne działania. Zaczęło się oczywiście bardzo niewinnie - Mamo, zaczynam jeść zdrowo i schudnę kilka kilogramów! Codziennie jak zaczarowana czytałam o właściwościach i wartościach odżywczych różnorakich produktów, godzinami chodziłam między sklepowymi półkami skanując dokładnie składy każdego rodzaju jedzenia, aż wyselekcjonowałam moje dozwolone perełki - szpinak, wafle ryżowe Sante, jogurt naturalny Łowicz, mleko zero 0% Mlekovita (które i tak mieszałam z wodą), płatki owsiane Kupiec, serek wiejski 30% mniej tłuszczu Piątnica i jabłka. Tylko po tych produktach nie czułam się źle, nawet nie zdając sobie sprawy jak mój jadłospis z tygodnia na tydzień się uszczupla. Mój jeden posiłek potrafił stanowić wafel ryżowy z liściami szpinaku, albo 3 małe daktyle. Wydawało mi się, że 600 kalorii które spożywam (w duuuużym zaokrągleniu) to za dużo, a ja nie zasługuję by jeść. Wyzywałam się, okaleczałam i płakałam. Wymiotowałam do krwi nawet po najmniejszym posiłku. Ćwiczyłam kilka godzin, aż padałam na podłogę z wycieńczenia. W pewnym momencie moja mama powiedziała dość. Kazała mi się zważyć. To było dla mnie niedopuszczalne - jak to mam się zważyć pod wieczór! Będę ważyła za dużo! Nie mogę! Zostałam siłą wyciągnięta na wagę, mama ściągnęła ze mnie spodnie jednym ruchem, a ja zobaczyłam na wadze nie całe 45 kilogramów. Wystawały mi brzydko żebra, byłam szara i trzęsłam się nosząc kilka warstw ubrań.W Wigilię cała rodzina życzyła mi jeść. Więc jadłam. Aż jeden dzień. Wyrzuciłam wszystkie słodycze przez okno, płakałam i przestałam jeść na kilka dni. Pewnego dnia uciekłam z domu, bo mama kazała mi zjeść kanapkę! Wróciłam po tygodniu i wtedy już wiedziałam, że muszę zacząć się leczyć. Dietetyk rozpisał mi jadłospis, poszłam do ginekologa, zapisałam się do psychiatry i psychologa. A jakimś momencie mój wygłodniały organizm zaczął łapczywie rzucać się na jedzenie, a ja nie potrafiłam tego kontrolować. W końcu waga pokazała 60 kilogramów. Powiedziałam sobie, że nie będę się odchudzać. Że chcę zacząć ŻYĆ! Od roku dbam o siebie już we właściwy sposób. Pewnego dnia powiedziałam sobie dość, nie chcę się niszczyć, nie chcę niszczyć rodziny, która to przeżywa. Ćwiczę, tańczę i cieszę się życiem. Przygotowuję się nawet do zawodów sylwetkowych w październiku! Mam duże wsparcie rodziny i przyjaciół, jestem bardzo zmotywowana i pełna energii. Straciłam spory kawałek swojego życia, którego już nigdy nie odzyskam, ale teraz wyciskam każdy dzień do ostatniej kropli.
Świetne logo! Bardzo do Ciebie pasuje! W dodatku ta zmiana pleców - jestem pełna podziwu, a mówię to po raz kolejny i powiem pewnie jeszcze z piętnaście razy, bo jest czego gratulować. No i super, to naprawdę już trzy lata? Długi czas i jak widać po efektach na blogu, sylwetce czy innych, na pewno nie był stracony. Buziaki!
OdpowiedzUsuńLogo świetne :) Gratuluję Kochana tych 3 lat i mam nadzieję, że będziesz z nami jeszcze wiele wiele lat :) Jesteś nieoceniona i uwielbiam Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńWybieram nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńMoja historia z dietami zaczynała się jak u prawie każdej nastolatki. Dieta trwała max 2 dni i tak w kółko :)
Aż pewnego razu zaparłam się. Trafiałam na coraz to nowsze blogi "motylków" jedzących tak, że przeżycie na tym to teraz dla mnie abstrakcja. Jednak podziw dla nich wziął górę, sama zaczęłam ucinać i ucinać aż wreszcie doszło do 300kcal/dzień, braku sił, zawrotów i 37 kg ktore były dla mnie triumfem i sciezka do szpitala, gdzie spedzilam 3 miesiace, nasluchalam się wiele o sobienzłego i wyszłam niebwyleczona, lecz pozbawiona jakiejkolwiek wiary siebie. Chudłam sobie dalej, bo 5kg ze szpitala trzeba było zrzucic. To był mój piorytet. Zamknęłam sie na ludzi, bo przecież wyjścia=picie, jedzenie=kalorie. Trwało to do czasu gdy dostałam napadów padaczkowych, prawdopodobnie z wygłodzenia. Kolejne tabletki, po ktorych zaczelybpuszczac hamulce jedzeniowe, a zaczęło się opychanie i "wyrzucanie" pozniej tego z siebie. Zostałam bez przyjaciol, na wlasne zyczenie, przez 4 lata siedzac non stop samotnie, liczac kalorie, szukajac nowszych diet. I opychajac sie.
Przytylam ponad 25 kg i mimo,ze stosunek do jedzenia jest inny to brak samoakceptacji pozostal. Dodatkowo organizm sie buntuje i nawet jedzac normalnie, tyje. Natlok informacji, coraz to nowsi znawcy diet na kazdym kroku, spowodowalo,ze najzwyczajniej w swiecie sie pogubilam. Nie wiem juz jak i coni ile jesc,zeby juz chociaz tycie sie skonczylo. Wiem,ze bez pomocy kogos, kto naprawde sie na tym zna szanse sa kiepskie, bo ogrom informacji spowodowal balagan w mojej glowie. A studia ograniczaja moje mozliwosci kontaktu z dietetykiem, trenerem. A chccialabym choc raz poczuc sie dobrze ze soba, tym razem juz nie dazac do koscistej sylwetki, a raczej zgrabnej kobiety :)
Natalia
nataliiamiik@gmail.com
Wybieram nagrodę numer 2 :)
OdpowiedzUsuńPatrząc wstecz na moje początki ze zmianą nawyków żywieniowych i wprowadzeniem aktywności fizycznej zauważam jak długą i krętą drogę przeszłam i jak wiele upadków zaliczyłam po drodze. Moja przygoda zaczęła się od tzw dywanikowych treningów. natknęłam się na hasło motywacyjne, które wręcz krzyczało do mnie, a mianowicie "Potrzeba 4 tygodni byś sama zauważyła różnicę, 8 by zauważyli ją Twoi bliscy, a 12 by dostrzegł ją cały świat! Nie przestawaj!" I wtedy sama sobie złożyłam obietnicę, że dam rady. Wytrzymam 12 tygodni, żeby sprawdzić czy te piękne słowa mają w sobie choć nutkę prawdy. I udało się - po 12 tygodniach sumiennych dywanikowych treningów cały świat zauważył moją zmianę. To było 2 lata temu, a ja do dziś nie przestałam ćwiczyć. I chociaż czasami chce mi się płakać, czasami myślę że to wszystko nie ma sensu to pamiętam dokładnie moją pierwszą 12-sto tygodniową próbę i wiem że rezultat przyjdzie trzeba tylko być cierpliwym i pełnym wiary. Stawiam sobie więc kolejne wyzwnia, podnoszę poprzeczkę by nie odczuć stagnacji i nudy. Włączyłam do treningowej rutyny bieganie i mnóstwo się rozciągam. Z dumą patrzę na swoje ciało, które zdolne jest do tego co jeszcze nie dawno wydawało się niemożliwym i niesamowicie odległym celem. Widząc jak zmienia się moje ciało spojrzałam całkiem inaczej na swoją dietę. Jakoś jedzenie przestało być dla mnie tylko smacznym posiłkiem. zaczęłam patrzeć na nie jak na paliwo dla mojego ciała i czynnik który w ogromnym stopniu wpływa na moje samopoczucie i mój wygląd. Na szczęście nie próbowałam wprowadzać rewolucji i całkowicie odmieniać swojego dotychczasowego jadłospisu, ale krok po kroku eliminowałam złe nawyki zastępując je dobrymi. Starałam się świadomie wybierać to co ląduje na moim talerzu. Nie kierowałam się wartością energetyczną, a składem. I tak dzień po dniu nie zmuszając się do niczego i nie czując presji w mojej diecie zmniejszała się ilość słodyczy, wysoko przetworzonej żywności, fast-foodow, tłuszczy trans i gazowanych napoi. Ich miejsce zajmowały warzywa, owoce, ryby, jaja i słodycze, które sama przygotowywałam w domowym zaciszu wykorzystując głównie orzechy, płatki owsiane i inne pełnowartościowe produkty. Sama nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przestało mi brakować niezdrowych produktów i słodyczy. Niczego sobie nie zabraniam bo wiem, że to rodzi presje i poczucie braku. A tak już nasz umysł jest skonstruowany że zakazany owoc smakuje najlepiej, staram się niczego nie traktować więc jak zakazany owoc. Moja dieta i program treningowy nadal dalekie są od ideału. Staram się poszerzać swoją wiedzę, każdego dnia czytając i dowiadując się czegoś nowego po to by krok po kroku zmieniać swoje nawyki na jeszcze lepsze. Nauczyłam się przez to świadomości własnego ciała i tego jak je traktuje. Widzę, że moja aktywność i styl życia jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż to które wiodłam 2 lata temu. Nie wyobrażałam sobie, że zdrowy styl życia to tak długa i skomplikowana droga i nie sądziłam nawet że tak warta wysiłku.
E-mail: kasia2006222@interia.pl
Wybieram nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńMoja historia: Od czego by tu zacząć? To takie skomplikowane :D
Nigdy nie lubiłam swojego ciała. Nie pamiętam tych czasów, ale wiem, że będąc małym brzdącem byłam dokarmiana przez babcię, przez co w przedszkolu stałam się małym grubaskiem i niestety musiałam leczyć się u endokrynologa. Inne spojrzenie na moje ciało pewnie zaczęło się w gimnazjum. W tamtym okresie będąc totalnie bezmyślną próbowałam różnych diet cud, które oczywiście nie kończyły się tym, czego oczekiwałam. Jadłam byle co, byle jak, byle gdzie, byle zjeść... W technikum próbowałam diety Dukana, długo na niej wytrzymałam, ale koniec końców to była totalna porażka. Późnej, na zmianę, raz odżywiałam się zdrowo i odpowiedzialnie, raz znowu jadłam co popadnie. Efekty tego były takie, że na zmianę chudłam i tyłam. Moje motto mogłoby wtedy brzmieć "co se schudnę, to se przytyję"... W sumie, tak jest do tej pory. Bywały nawet okresy, że objadłam się, później prowokowałam wymioty, to było chore, na szczęście zdarzało się sporadycznie i nie przerodziło się w chorobę. Nie wiem jak to się dzieje, ale jak już się zmotywuję, ćwiczę, staram się prawidłowo odżywiać, osiągnę jakieś efekty, nagle sobie odpuszczam i bum! efekt jojo. Od podstawówki jestem cheerleaderką, jednak dopiero od ok. 3-4 lat zajmuję się tym bardziej "profesjonalnie". Nie wyobrażam sobie życia bez aktywności fizycznej, cokolwiek by to nie było. Jednak mam ogromne problemy z ułożeniem jakiegoś sensownego planu treningowego, które przyniósłby zadowolenie z własnego ciała i pewność siebie. To samo z jedzeniem. Gubię się w ilości kcal, które powinnam spożywać, już nie mówiąc o konkretnej ilości węgli/białka/tłuszczu. To jedno z moich największych marzeń, żeby w końcu ogarnąć się raz i porządnie. Nie głodzić się, zdrowo odżywiać, dużo ćwiczyć (w końcu to uwielbiam!), być pełną energii i zadowoloną ze swojego ciała. Wiem, że mogę, potrafię i dla chcącego nic trudnego, jednak byłoby mi łatwiej, gdyby ktoś się mną "zaopiekował". Jestem świadoma swoich możliwości i ograniczeń i niezależnie od tego, czy wygram konkurs czy nie, modlę się w duchu aby w końcu zdrowy tryb zagościł w moim życiu już na zawsze! Przez złe podejście do żywienia, wiadomo, zdrowie szwankuje... A nawet jak chudnę, proporcje i sylwetka jakaś nie taka, żebym mogła iść przez miasto z wysoko podniesioną głową ;)
Fotka na insta pewnie niedługo będzie, ale po jakimś fajnym treningu, nie lubię dodawać na siłę... :)
No i piękna przemiana, efekty widać, ale najważniejsze, żeby być z siebie zadowolonym! Przynajmniej dla mnie jest to najważniejsze, może dlatego, że jeszcze nigdy tego nie czułam.
Wybieram: Nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź:
Blogów w Internecie na temat odchudzania, zdrowego odżywiania, treningów, redukcji itp jest mnóstwo, ale nie tylko blogów. Według mnie Twój jest rewelacyjny – matka polka, która potrafi dobrze wyglądać, dobrze zjeść i bloga dobrze prowadzić!
Wiadomo - każdy ze swojej strony chcę pokazać własną wersję/receptę na odchudzanie/zdrowy styl życia.
Czy takowe jest ? Myślę, że każdy powinien słuchać własnego organizmu, po prostu siebie. Wiem z własnego doświadczenia, że to nie jest takie łatwe ! No weź i siebie posłuchaj ! Głupota ! Wyrażam swoje zdanie z perspektywy siebie. Ludzie czasami działają na podstawie schematów im podstawionym. Jak dla mnie to najlepiej chyba byłaby opcja cateringu + dowóz oraz trener personalny - niczym żona z Hollywoodu ( nawiązując do atrakcyjnych programów rodem z TVN ) Ale niestety następnego dnia budzę się i nie widzę ani trenera osobistego vel. przystojnego Rodrigo, ani nie jestem w Nowym Yorku, ani Gisele Bundchen tez nie jestem . Czy nie powinnam po prostu wziąć tyłek w troki i robić coś sobą? Nie. Bo po co ? Lepiej jest po prostu się obeżreć. Zjeść chipsa, zapalić papieroska, wypić winko, a co tam ! A i zapomniałam jeszcze o kiełbie z grilla – przecież sezon grillowy się zaczyna.
Może powinnam zapomnieć o marzeniach niczym „celebritis” i po prostu napisać do Ciebie : „mnie wybierz ! mnie!” I tak też zrobię, więc pozwól mi zostać szczupłą gwiazdą Hollywoodu !
Sylwia. socha.sylwia@wp.pl
Wybieram nagrodę nr.1
OdpowiedzUsuńMoja historia.. jest jak jedna z milionów. W skrócie: mnóstwo prób…. efekty żadne lub krótkotrwałe, jojo szybkie zniechęcenie, kupa spodni czekających w szafie na „ubiorę jak schudnę”. I tak w kółko……. Do tego tendencja do tycia od najmłodszych lat (endomorfik), uwielbienie do słodyczy, a do tego doszła niedoczynność tarczycy.
Nagle ok. pół rok temu, w moim myśleniu doszło do przełomu, na który po części wpływ na to miała chęć do dużych zmian w życiu, bardzo potrzebnych zmian a to jedna z nich.
Zaczęłam czytać w necie zdrowym odżywaniu i aktywności fizycznej, śledzić osoby trenujące (w tym trenerów), dobrym źródłem jest dla mnie fb :D Uczę się selekcjonować, kogo i co czytam. Czytam i sukcesywnie wcielam w życie, to co uważam za słuszne.
Kiedyś … jeszcze 2 lata temu moim marzeniem ( w moim mniemaniu bardzo ciężkim do osiągnięcia lub za kilknascie lat) było szczuplutka sylwetka i zgrabne nogi. Chciałam tylko schudnąć.
Teraz, nie mam już tego marzenia, mam CEL. Marzenie to coś czego pragniemy, czego się bardzo chce ale rzadko osiąga bo na chęciach się kończy. Cel to coś zaplanowanego, co się realizuje by to osiągnąć. Teraz ja nie tylko „chce” ale ja wiem, że osiągnę bo zaczynam realizować . To tylko kwestia czasu i środków. Moim głównym celem jest satysfakcjonująca mnie sylwetka już na zawsze, nie tylko na chwile. Chcę się czuć i wyglądać dobrze oraz mam nadzieję, że wyjdzie to na dobre mojemu sfatygowanemu zdrowiu. Pragnę wprowadzić aktywność fizyczną to na stałe w moje życie.
A jaki jest mój główny cel? To uzyskanie sylwetki i ciała, z jakim będę się czuć dobrze, lepsze zdrowie, możliwości ubierania tego co dotychczas było „nie dla mnie”. A moje cele pośrednie prowadzące do tego głównego to m.in. zredukowanie tłuszczyku, uzyskanie mięsni, które ładnie wyrzeźbią i zbiją ciało, dobra kondycja.
Jak pewnie wiesz w internecie roi się zarówno od prawdziwych informacji i cennej wiedzy, jak mitów i kompletnych bzdur. Niełatwo jest wyłapywać to co przydatne takiemu świeżakowi jak ja. O ile jeszcze z wiedzą na temat żywienia sobie nieźle daję radę, to od strony treningu idzie mi ciężko (zwłaszcza, jeśli chodzi o technikę). Niestety bez doświadczenia w trenowaniu i wiedzy o tym jak to robić jest bardzo ciężko.
Aktualnie ćwiczę w domu z pewnym różnych względów, ale szykuję się do przekroczenia progu siłowni. Przez lata wszystkie próby trenowana, które spalały na panewce to był sam aerobik i cardio (nie miałąm pojęcia o treningu siłowym i że kobiety też dźwigają żelastwo ). W domu co prawda tylko z ciężarkami i hantlami liznęłam nieco treningu siłowego. Liznęłam i mi pomaskowało :D Znacznie bardziej niż aerobik, który też lubię.
Zazwyczaj wygląda to u mnie pół na pół. Najpierw siłowy „domowy” potem aerobik. Jestem samoukiem, ale próby obmyślania jak trenować nie idzie mi za dobrze. Plan układa w głowie, trochę ćwiczę po omacku i na wyczucie. Jednak, żeby zrealizować założony cel trzeba mieć dokładny plan, wszystko ułożone. Chciałam by ktoś mi pomógł, gdy ograniczają mnie środki finansowe. Dlatego chętnie się zgłaszam do Twojego konkursu. Pomogła dopracować dietę a co najważniejsze pomogła z ułożeniem treningu którym sobie kompletnie nie radzę, bo efekty mam marne w ciągu 4 miesięcy. Byś dała mi znaki na mojej drodze, aż pewnego dnia pojadę sama do celu Poddawałam się wiele razy, ale ten jest inny i mimo że zdrowie daje mi się we znaki i nieco ogranicza, to się nie daję. Śledzę Twojego błoga jak, fanpege, podziwiam efekty treningów (zwłaszcza piękne plecki) i z chęcią Ci się oddam, jeśli mnie tylko zechcesz :D
Asia (srebrnalenti@gmail.com)
Wybieram nagrodę numer 2.
OdpowiedzUsuńMoja przygoda z ćwiczeniami tak na poważnie i bez szukania wymówek rozpoczęła się pewnej zimnej listopadowej środy. Otrzymałam telefon z klubu fitness, że powstała nowa grupa zajęciowa i zapraszają wieczorem na pierwsze zajęcia pole dance. Szłam tam pełna obaw. Czy dam radę? Czy wytrzymam godzinę zajęć? Czy nie będę najgorsza w grupie? A potem zobaczyłam instruktorkę. Niewysoka blondynka, krótkie spodenki, sportowy stanik. Umięśnionym ciałem nie zachwycała, a mimo to pomyślałam, że chciałabym kiedyś tak się ubrać na zajęcia i czuć pewnie. Magia zaczynała się w momencie, gdy Ola weszła na rurę. Przecierałyśmy oczy ze zdumienia i zastanawiałyśmy się głośno, czy kiedyś tak będziemy umiały.
I zaczęło się. Rozgrzewka, nauka chodzenia wokół rury, najprostszy i najbardziej podstawowy spin, zabawa na odkręconej rurce. Otarcia w parze z siniakami, których przybywało z każdą kolejną minutą. Godzina zajęć zleciała w mgnieniu oka. Wyszłam z sali wielkim uśmiechem na ustach, naładowana endorfinami, obolała do tego stopnia, że nie byłam w stanie założyć spodni i zaczynałam odliczanie do kolejnej środy.
Następnego dnia miałam zakwasy na całym ciele; w miejscach, o których istnieniu nie wiedziałam. Posiniaczone nogi i ręce dawały się we znaki. Mimo to, czułam że w końcu znalazłam coś dla siebie. Coś, co będzie mi sprawiać radość i przestanę obsesyjnie czekać na spadek wagi, bo na pierwszym miejscu będzie doskonalenie umiejętności.
Od tej listopadowej środy minęły cztery miesiące. Z jednych zajęć tygodniowo zrobiły się trzy. Doszła do tego siłownia, ponieważ w domu nie mam możliwości wzmocnić pleców, a bez tego ani rusz. Dla relaksu - basen. Pole dance stał się prawdziwą pasją. Idę na trening, ponieważ chcę, a nie z obowiązku. Nawet zmęczona po całym dniu zajęć i obowiązków, podpierająca się nosem żeby nie upaść, wchodzę na salę i w momencie dostaję zastrzyk energii. Zapominam o wszystkim. Zaraz po wychodzę zmęczona, ale też szczęśliwa i spełniona.
Czego się nauczyłam przez ten czas? Masę rzeczy. Przede wszystkim przełamałam swoje lęki. Wiem, że wszystko siedzi w głowie i tylko to mnie blokuje. Staję na głowie, mimo że nigdy nie stanęłam na rękach bez asekuracji! Robię inverty, które były dla mnie w strefie marzeń, a okazało się, że nie są aż tak trudne. Wzmocniłam swój chwyt na tyle, że jestem w stanie zrobić bardziej złożone spiny, a na początku zrobienie pojedynczego było dla mnie czymś nieosiągalnym. Mogłabym wymieniać nazwy figur, które nic nie mówią niewtajemniczonym, a pokazane na zdjęciach wywołują podziw u osoby je oglądającej.
Poza sferą czysto fizyczną są też zmiany w psychice i sposobie myślenia. Stałam się bardziej pewna siebie. Na zajęciach jestem w króciutkich spodenkach i staniku sportowym i nie przejmuję się swoim wyglądem, niedoskonałościami brzucha czy zbyt grubymi udami. W momencie, gdy wchodzę na rurę widzę fajną dziewczynę, która robi coraz fajniejsze rzeczy.
Stałam się bardziej otwarta. Kiedyś pójście na zajęcia fitness nie znając absolutnie nikogo było niewykonalne. Teraz mam nowe grono znajomych i szybko odnajduję się w nowej grupie. Nauczyłam się prosić o pomoc i słuchać rad innych, niezależnie od tego czy są od trenerki czy dziewczyny z grupy. Każdy ma coś do zaoferowania i ma się czym dzielić. Przestałam snuć plany na kilka lat w przyszłość. Teraz wybiegam góra dwa tygodnie w przód, a cele jakie sobie stawiam są jak najbardziej realne.
A co najważniejsze dla mnie zrozumiałam, że jak znajdzie się w życiu coś, co sprawia frajdę robi się to mimo wszystko. Skończyły się wymówki, skończyło się odkładanie na jutro. Pole dance wymusił też zmianę nawyków żywieniowych. Żeby mieć siłę i energię nie mogę jeść byle czego i byle jak. Nie trzymam żadnej diety, jem jak zwykle, ale bardziej świadomie. Nie zadręczam się, bo zjem czekoladę, ani nie robię miliona brzuszków. Wiem, że jedna czekolada nie przekreśli tego, co do tej pory osiągnęłam.
Ewelina (judyta.elle@gmail.com)
Wybieram: Nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź: Przygodę ze zdrowym trybem życia zaczęłam po drugim porodzie, niemal dwa lata temu. Przez ten czas schudłam ok. 20 kg i zrobiłam ogromne postępy, jeśli chodzi o sprawność i siłę (zawsze byłam kaleką i nienawidziłam w-f-u, teraz bardzo lubię ruch). Nadal jeszcze sporo drogi przede mną, a wygląd mojego brzucha totalnie mnie załamuje :( Jem zdrowo, ale chyba za dużo - sama nie wiem. Od pół roku niewiele się zmienia, waga stoi (raczej nie przez zwolniony metabolizm, nigdy nie zeszłam poniżej 2000 kcal :P ), brzuch wystaje... i trochę się na tej swojej fit drodze pogubiłam, bardzo bym chciała, żeby ktoś mnie nakierował. Nie wiem, czy teraz obciąć kcal i przejść najpierw porządną redukcję, czy skupić się już na treningu siłowym, a ciało powoli będzie się zmieniać... (waga jest w normie, tylko moim zdaniem dużo % tłuszczu - całe życie się nie ruszałam i żarłam...). Nie wiem, ile jeść i co muszę ćwiczyć. Po prostu stanęłam i nie wiem, w którą stronę dalej. Dlatego bardzo mi zależy na nagrodzie nr 1, bo do wymarzonego celu mi jeszcze daleko :)
Pozdrawiam!
Imię i mail: Agnieszka, agazielinska87@gmail.com
PS Między 28 kwietnia a 4 maja mogę nie mieć dostępu do internetu, żeby w razie czego nie było, że się nie odzywam :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, dodało się dwa razy.
UsuńWybieram nagrodę nr 1
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź:
W tym roku skończę magiczne 30 lat :) i tak sobie postanowiłam że sprawie sobie osobisty prezent na te 30ste urodziny ,a mianowicie - chcę wreszcie czuć się dobrze we własnej skórze.
Moim problem od dziecka jest zbyt niska samoocena - głęboko zakorzenione w mojej głowie kompleksy.... co przekłada się na wiele aspektów mojego życia... Dlatego postanowiłam zmierzyć się z moimi „demonami” wprowadziłam radykalne zmiany żywieniowe, zaczęłam regularnie ćwiczyć ( basen, siłownia itd.) ktoś może stwierdzić że dopiero teraz... A i owszem dopiero teraz... po raz pierwszy robię coś dla siebie – nie dla innych – nie po coś (żeby tylko schudnąć) . A co najważniejsze mimo tego, że początki były trudne, teraz sprawia mi to ogromną przyjemność a stan zmęczenia po siłowni uwielbiam – bo wiem że tej godziny którą spędziłam na siłowni- na basenie nikt mi nie odbierze. Słowa „Powiedz sobie potrafię i idź przed siebie” stały się moim hasłem motywacyjnym ( zwłaszcza nie bieżni, w momencie kiedy chce się poddać a brakuje mi dosłownie parę metrów do zrealizowania założenia). Moim źródłem informacji jest głównie internet – a im więcej wnikam w blogi, strony o tematyce fit tym
w mojej głowie pojawia się coraz większy bałagan. A ta cała nagonka na bycie fit – utożsamiane ze szczupłą sylwetką i jadaniem 1200 kcal przeraża mnie…..
Dlatego też wybrałam nagrodę nr 1.Przydałaby mi się pomoc w ogarnięciu treningu i diety przez osobę, która z nie popada w skrajności.
Martyna - tyna5@o2.pl
Wybieram nagrodę nr 2 ;)
OdpowiedzUsuńMoja odpowiedź
Ponad trzy lata temu podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu, odnalazłam drogę, która powoduje, że jestem szczęśliwsza. I szczuplejsza. Zaczęłam walczyć o siebie. Czuję się zdrowo oraz atrakcyjnie. Obecnie dzień bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej jest dla mnie dniem straconym. Moja miłość
do sportu jest nieskończona. To sport zmienił mnie nie tylko zewnętrznie, ale również wewnętrznie. Zmierzenie się z morderczym treningiem uświadamia mi, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Że jak się chce to można wszystkiego dokonać nie tylko w sferze fizycznej, ale również w naszym życiu na co dzień.
Co pomaga mi wytrwać w tym postanowieniu?
Aktywność pomaga pokonać własne słabości oraz wzmacnia siłę charakteru. Rozładowuje stres oraz negatywne emocje. W przeszłości w takich sytuacjach opychałam się niezliczonymi ilościami słodyczy, co nie dość że doprowadzało do zwiększonych ilości tłuszczu na moim ciele, to poprawiało humor, ale tylko na chwilę. Po aktywności tak nie jest.
Nagrody?
Zyskuję energię na cały dzień, a uczucie szczęścia po treningu sięga zenitu! Bycie fit to stan ciała â efekt uboczny naszych wysiłków i zmagań, ale również stan umysłu, który dodaje 100 % do pewności siebie, która przydaje się w życiu. To również nasze dobre samopoczucie oraz błogi stan po wysiłku. Bycie fit oznacza dociekanie oraz dokształcanie się w tym kierunku, ale także zarażanie innych swoją filozofią życia, którzy czasem już nie mogą na ten temat słuchać. Bycie fit to zdrowie na 100%. To eksperymentowanie w kuchni oraz przygotowywanie coraz to nowych zdrowych posiłków, których przyrządzanie sprawia mi niesamowitą frajdę. Przygotowywanie zdrowych posiłków napędza mnie do działania! Bycie fit to również ta dobra strona egoizmu, ponieważ nie rezygnuję ze swojego ja oraz świadomie przeżywam swoje życie. Jestem wartością sama dla siebie, którą pielęgnuję każdego dnia. Uzależniłam się. Nie zrezygnuję.
Marta dobiezka@o2.pl